18 Maj - Jeszcze w głowie obrazki ze szpitala i znów jedziemy na sygnale w mojej mózgownicy.
Karnisz, wszystko przez niego. Plastikowy, krótkawy karnisz, którego Klara nie chciała puścić. Na sposoby wszelakie próbowałam się go pozbyć ale bez skutku. Wdrapała się na pięćdziesiąte łóżko, wciąż ściskając karnisz, poleżała i już się zsuwa ale kapa ślizga i łup, poleciała na głowę a w rączce karnisz, to jak się miała asekurować.
Pozbierałam małe Nieszczęście z podłogi, siadłyśmy na łóżku, patrzę a na czole GUZ, prawie zemdlałam. Nic a nic metalowego w okolicy do przyłożenia guza. Szukam apteczki z lodowym kompresem, przybiegła Apteczka, pobladła, zasugerowała jazdę do szpitala, wypisała jakiś formularz zwalniajacy z odpowiedzialności i po trzykrotnym zapytaniu o ice pack, w końcu go dostałam. Wiadomo że było za późno.
Jedziemy - kierunek szpital. Tym razem utknęłyśmy w poczekalni, 2 godziny. W końcu lekarz, obadał, obmierzył, pięć razy zapytał czy nie zemdlała, wymiotowała, dał listę objawów nieporządanych, nakazał obserwować i pomachał pa pa. Cztery centymetrowy guz, to nie guz :)
Klara wymęczona, głowa spuchnięta, innych zachowań nie notujemy, dzięki Ci Boże że tylko guz.
No comments:
Post a Comment